top of page
Szukaj

Pixies – Surfer Rosa (1988)

  • Zdjęcie autora: Michał Kryszak
    Michał Kryszak
  • 19 paź 2019
  • 2 minut(y) czytania


Na swoim drugim albumie, Pixies pokazało się już z nieco innej strony. Przede wszystkim, to już zespół dojrzalszy, wiedzący już co chce grać i realizujący to z większym polotem i przekonaniem. Nic dziwnego, że ro właśnie „Surfer Rosa” jest uważana nie tylko zna jeden z najlepszych albumów zespołu, ale też za jeden z kamieni milowych w historii muzyki alternatywnej.


To co już na samym wstępie zaskakuje na albumie, to fakt, że utwory mają dosyć nietypową strukturę, arytmiczną, strukturę, co działa tutaj na plus, bo to tylko świadczy o tym, że grupa przynajmniej próbuje stworzyć coś innego, w przekonywujący i angażujący sposób, odróżniając tym samym płytę od jej, co najwyżej średniego, debiutu . Bywają arytmiczne i proste, w nie odstrszający i zamierzony sposób (np. „Bone Machine” i „Oh My Golly”), ale też można natknąć się na bardziej konwencjonalne, melodyjne granie (np. „Where Is My Mind?”, „Cactus”). Cały album bazuje wręcz na minimalistycznej prostocie, która tutaj działa wręcz wybornie i pasuje do tego co zespół chce tutaj osiągnąć.


To co się zmieniło tutaj najbardziej to to, że gra Kim Deal stała się bardziej zauważalna i uwypuklona w produkcji. Bardzo dobrze sprawdza się ona, w ścieżce, którą obrała grupa. Jej gra jest dosyć prosta, ale gdyby była bardziej skomplikowana, to całość stanowczo by na tym straciła i nie pasowałaby do całości. Poza tym, doskonale odnajduje się jako wokal wspierający (np. „Bone Machine”), ale potrafii też wokalnie uciągnąć całą piosenkę („Gigantic”). Z kolei Black Francis zaskakuje wszechstronnością, swojego głosu. Stać go, na wydobywanie z siebie melodyjnego, kojącego śpiewu (np. „Where Is My Mind?”, „River Euphrates”), ale potrafi też porządnie wydzierać się do mikrofonu (np. „Break My Body”). Perkusja David Loveringa stała się czymś więcej, jak tylko płaskim i dosyć niemrawym podkładem do muzyki, ale pełnoprawnym instrumentem, który ma tutaj coś do powiedzenia , przez co jego wkładu na tym albumie nie da się tak łatwo przeoczyć. Joey Santiago też wypada znakomicie. Jego gra stała się jeszcze bardziej wyrazista i nośna, co jest doskonałym dopełnieniem do gitary rytmicznej Black Francisa.


Produkcja Steve’a Albiniego to, jak zawsze, klasa na wysokim poziomie. Bardzo dobrze odnalazł się z wydobycia z grupy wszystkiego co najlepsze, oraz oddanie jej rzewnego, minimalistycznego stylu, zapewniając przyzwoite brzmienie.


„Surfer Rosa” to klasyka gatunku, z którą warto się zaznajomić. Fakt, album jest może trochę zbyt przeceniany, ale i tak jest świetny i na pewno pozostaje na długo w pamięci, co tylko świadczy o jego jakości. To zdecydowanie jedyne takie doświadczenie, którego nie da się spotkać nigdzie indziej.


 
 
 

Comments


©2018 by Matchbox. 

bottom of page