top of page
Szukaj

Mono No Aware – Mono No Aware (2018)

  • Zdjęcie autora: Michał Kryszak
    Michał Kryszak
  • 12 paź 2019
  • 2 minut(y) czytania


Z emo mam jakoś tak nie po drodze. Nie ciągnie mnie za bardzo do np. My Chemical Romance i innych kapel z tzw. trzeciej fali tego gatunku. Ale, co innego midwest emo! Muzyka, chociażby Sunny Day Real Estate, Jawbreaker czy Texas Is the Reason to solidny przykład porządnego, szczerego grania, przez które nie można przejść obojętnie. Takie samo podejście prezentuje Mono No Aware na swoim debiutanckim albumie.


Na „Mono No Aware”, można znaleźć przeważnie spokojne, dołujące (np. „Still Life”) i zwarte utwory, trwające średnio półtorej minuty. Tylko jednemu kawałkowi („G.O.A.T.”), ledwo udaje się przekroczyć 2 minuty i jest on najsłabszym z całego zestawienia. Brakuje mu polotu, a wokalnie kuleje. Ale przeważnie spotykamy się z całkiem przyjemnym i ciekawym graniem. Mimo swojego wolnego tempa, utwory bywają też nieco bardziej powolne (np. „Switch”), a gdzieniegdzie słychać też skryte pod warstwą dźwięków chórki („Mono”). Zespół tworzy tu atmosferę, która mogłaby być akompaniamentem do prywatnych, ciężkich rozważań na temat życia i egzystencji. Można tu też zauważyć pewien minimalizm, jakim kieruje się zespół. Wszystkie instrumenty grają tutaj prosto, bez jakiegoś wyrafinowania.


Spencer Curtis (wokal, gitara elektryczna), ma dosyć dziwną barwę głosu i technikę śpiewania. Ciężko to opisać słowami i przyrównać do czegokolwiek, ale nie wypada tragicznie i pasuje do tonu tego wydawnictwa, w taki sam sposób jak jego gra na gitarze, która jest tutaj dosyć melodyjna i stonowana. Josef McGuigan (perkusja) bez przerwy zaznacza swoją obecność i doskonale wkomponowuje się w brzmienie. Wkład Laury Donohue (gitara basowa, wokale) jest tutaj, z winy produkcji albumu, praktycznie nie słyszalny, a jej wokale wspierające („Mono”), są tutaj jako dodatek, zgrabnie pasujący do całości.


Produkcja albumu nie jest zbyt dobra. Czasami dźwięki dosyć wyraźnie zagłuszają pozostałe elementy albumu (np. „Mono”) i nakładają się na siebie, a basu w ogóle nie da się tutaj zauważyć. Jednakże, mimo tych braków, pasuje tu do tej minimalistycznej konwencji, jaką posłużył się zespół.


„Mono No Aware” to ciekawe wydawnictwo, które warto poznać. Można tutaj znaleźć kilka uchybień od strony technicznej, ale nie warto się nimi przejmować, bo w zamian dostajemy dosyć angażujący materiał, który nie popada w monotonie i jest ciekawym, unikalnym doświadczeniem.


 
 
 

Comments


©2018 by Matchbox. 

bottom of page